Start-upowe safari. Oprócz jednorożców potrzebujemy też zebr
W ekosystemie start-upów jednym z najgłośniejszych i najbardziej emocjonujących typów spółek są tzw. unicorny, czyli inicjatywy wyceniane na przynajmniej miliard dolarów. Najczęściej tego typu przedsięwzięcia nastawione są na dynamiczne wzrosty w krótkiej perspektywie. Jednak istnieją również start-upy sytuujące się na drugim krańcu spektrum. Czym są tzw. zebry i dlaczego potrzebujemy ich coraz więcej?
Nie jest tajemnicą, że świat start-upów postrzega się jako arenę ciągłych przepychanek małych graczy z nieco większymi, inwestorów prywatnych z publicznymi i w końcu – przedstawicieli skrajnych idei. Z jednej strony mamy szkołę szybkich skoków wartości – chciałoby się rzec – za wszelką cenę. Z drugiej zaś widzimy start-upowców odpowiedzialnych, umiarkowanych i harmonijnych w swoich działaniach. Ten drugi schemat bardzo często wspierany jest przez tzw. aniołów biznesu – i co ważne – nierzadko prowadzi do skutecznej konsolidacji pomysłu, aniżeli parcia w stronę kapitału bez oglądania się za siebie.
Taki krajobraz przypomina w pewnym stopniu safari, tak nieokiełznane, ale i fascynujące zarazem. Faktycznie, szczególnie w pierwszych etapach rozwoju ekosystemu start-upów branża była wyjątkowo brutalną przestrzenią, w której przetrwają tylko najsilniejsi. Najlepszym tego przykładem jest Dolina Krzemowa za czasów Jobsa i Wozniaka (a także kilka sezonów HBO-wskiego “Silicon Valley”).
W opozycji do powszechnego pędu ku inwestorom powstał inny ruch w obrębie świata start-upów. Są to tzw. zebry, czyli inicjatywy, które oczywiście generują przychód (nierzadko porównywalny, a może i nawet większy od startupowych choleryków), ale przy tym działają na rzecz szeroko pojętego społeczeństwa.